piątek, 19 lutego 2010

Wenders w zimie

Ale straszne zaległości! A bo to zima, dojechać internetem nie można, wszędzie zaspy, dozorcy śnieg uprzątają, że przejść sygnał nie może, a samochody tak ustawiły ludzie po chodnikach, że łącza wysiadają, po prostu nie da się przejść nie schodząc na niebezpieczną jezdnię, po której hulają z szybkością 1 mega na sekundę.
I jeszcze te sople serwerów wiszące niebezpiecznie nad trotuarami i wszędzie firewalle i zapory, no nie da się przejść, nawet jak się poda hasło, mówią nie przechodź, łącze niebezpieczne. Tak też zaległości porobiwszy się jak te odleżyny i trzeba odrabiać, przewracać z boku na bok, żeby ukrwienie wróciło na blog ten. 
Próbujmy zatem: z powodu niezadługiego obcięcia nogi przebywam sporo w domu, a jak dom, to i telewizja okrutna, wzrok niszcząca. I przeżywam cały zalew fantastycznych filmów, choćby dziś zaległy Wenders na TV Kultura "Falsche Bewegung", zob. sceny z filmu na http://www.youtube.com/watch?v=kggVOgYhIK8, http://www.youtube.com/watch?v=zMhiL8nlOrg&NR=1, http://www.youtube.com/watch?v=tdkqc1u1aqs&NR=1, http://www.imdb.com/video/screenplay/vi1776419097/. To niby "Wilhelm Meisters Lehrjahre" Goethego przeniesione w lata 70-te XX w. przez tandem Wenders/Handke. Ale czy te porównania są tu konieczne? Oto młody człowiek jedzie przez Niemcy, chce zostać pisarzem, ale może chce zostać kimkolwiek. Chyba idzie o to, że jest samotny, jest odizolowany, że się zamyka. Ale jednak jedzie z całą zgrają towarzyszy podróży, z aktorką, z włóczęgą grającym na harmonijce  i jego córką, 13-letnią żonglerką, i początkującym poetą, przemierzają Niemcy, które są jednak otwarte, ludzie się sobie nawzajem zwierzają, mówią o śmierci i samotności. Film mówi o samotności w Niemczech, są ważne chyba nauki matki bohatera, o ile pamiętam: musisz być smutny, jak chcesz być pisarzem i samotny, bardzo romantyczne przykazania, taka próbka romantyzmu w latach 70-tych, w momencie posthippisowskim. Pada np. pytanie: czy muszę podejmować tematy polityczne? - to wszystko dylematy pokolenia Wendersa i Handkego, ale też ten film rozmawia ze mną i rozmawia nie tylko z lat 70-tych, ale daje mi odgłosy z epoki romantyzmu przełomu XVIII i XIX w. Jakby rozmawiamy nie tylko o aktualności, ale słuchamy Goethego i rozmawiamy z jego bohaterami. I fajne jest to, że udaje się z tego zrobić film, no ale to zasługa Wendersa i jego ekipy, dramat filozoficzny przerobić na język filmu, gdzie musi się coś dziać. Jakie muszą być zdarzenia, żeby udźwignąć atrakcyjność filmową i nie stracić filozoficznych rozważań i żeby to nie było papierowe? - a jednak da się.

1 komentarz:

  1. Nie wiem, jak to się stało, że przegapiłam tego Wendersa... lubię, wolę jego wczesne filmy, może ze względu na zdjęcia Mullera, a może na to, że nie są takie „atrakcyjne” jak te późniejsze, nikt pod ich wpływem nie trafi pewnie na niemieckie bezdroża, albo nie będzie siedział na portugalskiej prowincji, a'propos właśnie wczoraj pomyślałam, że chętnie zobaczyłabym „Stan rzeczy” (Der stand der dinge), choć to jest -o ile sobie przypominam- film o pozostawaniu w bezruchu, lubię też tę długą scenę w „Z biegiem czasu”, w której bohaterowie jadą na motorze jakąś szosą, chciałabym tak właśnie jechać w śmiesznych okularach przeciwsłonecznych na nosie, lubię też pierwszą sekwencję z „Lisbon Story”, kiedy Vogler jedzie przez Europę i słychać tylko zmieniające się stacje radiowe, myślę, że cały ten film mógłby tak właśnie wyglądać, „Alicję w miastach”, „Tokio-Ga”, kiedy podróżuje się bez obciążenia powinnością zobaczenia tego, czy owego, albo bez obaw, że coś nas może ominąć, bo najważniejsza jest podróż sama w sobie, albo bardzo niekonkretny cel, jeżeli w ogóle cel

    OdpowiedzUsuń